sobota, 31 stycznia 2009

Derby Warszawy zagrożone przez...drzewo

Zbliżają się zaplanowane na 28 lutego derby Warszawy. Oczywiście na razie jedynie małymi kroczkami, niemniej jednak z każdym dniem jesteśmy coraz bliżej meczu Polonii z Legią. Ostatnio napłynęły do nas dwie wiadomości. Jak to zwykle bywa, jedna jest dobra, a ta druga nieco gorsza.

Zacznijmy od dobrej: Ponoć Polonia lada chwila będzie miała stadion, na którym mecz miałby być w ogóle rozegrany. Uff...oddychamy z ulgą. Będzie stadion, będą derby!
Jak się jednak okazuje - nie do końca (teraz jest ta gorsza): Według policji stadion przy ul. Konwiktorskiej nie nadaje się do przyjęcia kibiców. A wszystko przez...drzewo w sektorze gości.

Stołeczna policja już od dwóch lat! domaga się jego wycięcia, Polonia od dwóch lat powtarza: "Już wycinamy, już za chwilę, tzn jutro...yyy...najpóźniej pojutrze drzewa nie będzie". A drzewo jak stało tak i stoi. Czemu tak trudno się go pozbyć? Rzecz nie w tym, że w Warszawie nie ma kto go wyciąć. Wręcz odwrotnie. Problemem jest co zrobić, do kogo pójść i z kim porozmawiać, by w ogóle można było się tym zająć.
Stadionem (a przy okazji również drzewem) zarządza WOSiR (Warszawski Ośrodek Sportu i Rekreacji). Teoretycznie więc powinno wyglądać to tak: policja zgłasza w Polonii, a Polonia zgłasza w WOSiRze, że jest taka i taka sprawa i drzewa ma nie być. Bo jak będzie to nie będzie meczu ani z Legią ani z Lechem ani nawet z Izolatorem Boguchwała. WOSiR z kolei po przyjęciu takiego zgłoszenia składa wniosek o pozwolenie na wycinkę do Zarządu Dzielnicy Warszawa Śródmieście. Tam już oczywiście tylko piecząteczka, podpisik i sprawa załatwiona.
Proste, prawda? Ale drzewo jak stało tak i stoi. Wszystko wskazuje więc na to, że ten krótki łańcuszek musi mieć jakieś słabsze ogniwo, które ta sprawa zwyczajnie przerasta. A zatem co w tej urzędniczej maszynce nie zadziałało? Albo inaczej - kto nie zadziałał?
Policja? Nie.
Polonia? Nie - klub nie zarządza stadionem.
Śródmiejscy urzędnicy? Nie - w październiku zeszłego roku na spotkaniu poświęconym modernizacji stadionu przy Konwiktorskiej, Marcin Rzońca, zastępca burmistrza mówił, że pozwolenie może dać od ręki, ale najpierw ktoś tę rękę musi wyciągnąć. Ktoś w sensie WOSiR.
WOSiR? ... a drzewo jak stało tak i stoi.

czwartek, 29 stycznia 2009

Ręka Boga dotknęła Puchar Szkocji

Bryan Prunty, piłkarz szkockiego Ayr United może i nie jest takim wirtuozem jak Diego Maradona. Może i nie zostanie nigdy mistrzem świata, a jego córka prawdopodobnie nigdy nie będzie spotykać się z Kunem Agüero. Prunty nie ma również wielkich szans, by strzelić takiego gola. Coś ich jednak łączy - w trudnych chwilach Bryan, podobnie jak Diego może liczyć na pomoc Boga, a właściwie jego lewej ręki.

W spotkaniu 4. rundy Pucharu Szkocji między Kilmarnock FC i Ayr United, Bryan Prunty w taki oto sposób dał prowadzenie gościom:



Dla porównania - pierwowzór:



Nie znalazłem niestety nigdzie pomeczowego wywiadu z Pruntym, więc nie wiem na ile strzelec-oszust poczuwa się do winy i czyja to według niego była ręka. Przypominam tylko, że Diego potrzebował 19 lat, aby zdać sobie sprawę, że Bóg w futbolu nie macza swych palców, a tym bardziej całych rąk.

wtorek, 27 stycznia 2009

Po prostu cieszmy się!

W takich chwilach nie ma co kombinować. Trzeba się cieszyć i już. Jesteśmy tam gdzie chcieliśmy, choć na tych mistrzostwach było już przynajmniej 15 momentów, że przynajmniej połowa z nas wątpiła, że się uda. Przynajmniej były emocje. Za dużo przynajmniej. Nieważne, jesteśmy w czwórce. Co najmniej ;) Mówi się, że suma szczęścia równa się zero. W takim razie póki co jesteśmy mocno na plusie.

I jeszcze jedno. Ten cytat stanie się klasykiem:

"Oni wycofują bramkarza, przechwytujemy i rzucamy. Mamy 15 sekund. To dużo czasu. "


Bogdan Wenta.

Dla nas już jesteście mistrzami!!!

Nadmiar smutku się śmieje. Nadmiar radości płacze

Zdobycie bramki, to dla piłkarza szczególny moment. Uczucie, które temu towarzyszy można opisać jednym słowem - radość. Kiedy strzela się gola, na przykład pięknym uderzeniem z woleja, nie sposób się nie cieszyć. Koledzy z zespołu rzucają się w objęcia, trybuny szaleją. Ogólnie fajna sprawa. Dobrze jeszcze jak sędzia gola uzna, gorzej jeśli nie...

Niedzielne spotkanie jednej z lig regionalnych we Włoszech między drużynami G.S. Mazara 1946 i Splendore Villabate zaczęło się bardzo pomyślnie dla gospodarzy - piłkarz Mazary, Mario Erbini wspaniałym strzałem z woleja trafił do siatki. Radość Erbiniego i jego kolegów była zrozumiała, szczęśliwy strzelec pobiegł w kierunku kibiców, potem były uściski, ochy i achy. Euforia była tak wielka, że nikt nie zauważył, iż w zasadzie nie ma się z czego cieszyć, bo sędzia (z powodów bliżej nieokreślonych, ale widocznie jakiś powód musiał mieć) gola nie uznał i podyktował rzut wolny dla rywali. Nie minęło 20 sekund, a piłkarze Mazary zreflektowali się i żaden z nich już nie świętował - robili to dla odmiany zawodnicy Villabate, którzy szybko wznowili grę i wyprowadzili kontratak.
Co w tym momencie czuł Erbini i jego partnerzy? Nie wiem, ale pewnie wszystko tylko nie radość. Zawodnicy Mazary chcieli zapewne podzielić się z arbitrem swoimi przemyśleniami na temat sędziowania, porozmawiać, wyjaśnić jakoś to nieporozumienie, jednak skończyło się tak jak się skończyło - sędzia pokazał 3 czerwone kartki, między innymi niedoszłemu strzelcowi. Całość wyglądała tak:



Po kilku minutach przepychanek i kłótni na boisku, sędzia był zmuszony przerwać mecz i opuścić stadion w eskorcie policji. Ot, taka tam liga regionalna we Włoszech.

niedziela, 25 stycznia 2009

Dziwny jest ten świat: Raz na lodzie, raz pod lodem

Co zrobić, gdy zwykły hokej na lodzie nie daje już satysfakcji? Gdy na widok kolejnej bójki hokeistów kręcisz nosem i mówisz: "Nieee, to nie to"? Nudzisz się? Zima daje się we znaki? Zbieraj kumpli, idźcie nad jezioro, zróbcie szybko przerębel i zagrajcie w hokeja..., ale pod lodem.

Hokej pod lodem to połączenie nurkowania i klasycznego hokeja na lodzie. Gra odbywa się w dwuosobowych zespołach na "lodowisku" o wymiarach 6m na 8m. Całość dzieje się pod pokrywą 30 centymetrów lodu.
Zawodnicy nie używają butli tlenowych, tylko wynurzają się co 30 sekund w celu zaczerpnięcia powietrza poprzez wycięte w lodzie przeręble. Z kolei krążek, aby utrzymywał się na wodzie wykonany jest ze styropianu.
Reszta zasad jest zbliżona do hokejowych. Mecz jest podzielony na 3 tercje, które jednak są dwukrotnie krótsze i trwają po 10 minut, tyle samo co tercje, trwają przerwy między nimi.

Dotychczas udało się rozegrać jedne mistrzostwa świata w hokeju pod lodem. Odbyły się one w lutym 2007 roku w jeziorze Weissensee w południowej Austrii. Wystartowało w nich 8 drużyn, w tym również dzielna reprezentacja biało-czerwonych. Najlepsi okazali się Finowie, którzy w finale pokonali gospodarzy 7:4. Trzecie miejsce zajęli Słowacy.
Zawody cieszyły się olbrzymim zainteresowaniem, dość powiedzieć, że przyjechało 611 stacji telewizyjnych z całego świata. A wyglądało to tak:



PS Hokeja pod lodem nie należy mylić z podobnym do niego hokejem pod wodą (zwanym również octopush), w który gra się na 25-metrowym basenie. W tej odmianie krążek jest jednak cięższy od wody i rozgrywka toczy się na dnie w 6-osobowych zespołach. Octopush wygląda mniej więcej tak.

"Dziwny jest ten świat" to cykl, w którym opisywane są nietuzinkowe, pozytywnie zakręcone dyscypliny sportowe - takie, których możemy nie zobaczyć na codzień w telewizji, w które nie każdy może zagrać przed blokiem, na tyle jednak ciekawe, że warto wiedzeć, że w ogóle istnieją.

sobota, 24 stycznia 2009

"Uczcijmy minutą ciszy pamięć...Chociaż może jednak nie, on jeszcze żyje"

Jak się czuje człowiek, którego pamięć uczczono minutą ciszy? Przeważnie w ogóle się nie czuje, bo przecież nie żyje. Nieco inaczej wygląda sytuacja z Tommy Farrerem, byłym piłkarzem, legendą prowincjonalnego angielskiego klubu Bishop Auckland FC. Owszem, były klub oddał mu wszelkie honory przed meczem z Newcastle Banfield. Sprawę skomplikował jednak fakt, że Tommy Farrer żyje. Dodatkowo pan Farrer mógł jeszcze przeczytać własny nekrolog w lokalnej gazecie.

Pomyłka wyszła na jaw, gdy do domu państwa Farrer zadzwonił z kondolencjami prezes Bishop Auckland. Telefon odebrała małżonka Tommy'ego, pani Gladys Farrer i nieco zaskoczona wyjaśniła, że jej 86-letni mąż ma się całkiem dobrze i choć faktycznie nie ma go w domu to zaraz wraca. Wyszedł tylko po gazetę. Całą sprawę z kolei potraktowała jako żart - wyjątkowo niskich lotów.
Tak na marginesie - gdyby pan Farrer otworzył świeżo co kupioną gazetę na dziale "Nekrologi", to kto wie czy działacze Bishop Auckland nie dopięliby swego i nie trzeba byłoby odwoływać odwołanych już kondolencji...

czwartek, 22 stycznia 2009

Znamy już najgorszego sędziego 2009 roku

Nie, nie...Z tym panem ze zdjęcia to żartowałem. Najgorszy sędzia 2009 roku nazywa się Undiano Mallenco i (nie)gwizdał we wczorajszym meczu o hiszpański Puchar Króla między FC Valencią i FC Sevillą.

Wiem, że to początek roku i to wyróżnienie jest mocno na wyrost, ale po tym co zobaczyłem wczoraj, pana Mallenco może przebić chyba tylko sędzia, który dyktuje karnego za faul przy linii autowej albo nie zauważa faulu zawodnika z siekierą w ręku.
Zresztą sami oceńcie. Był spalony, a może go nie było?

środa, 21 stycznia 2009

Dopóki krążek w grze, czyli niemożliwe nie istnieje. Przynajmniej w NHL

Ile znaczy 30 sekund w hokeju? Na pewno sporo. W 30 sekund można na przykład przegrać wygrany mecz, mając w międzyczasie dwie dogodne okazje do zdobycia bramki.Tak właśnie się stało w niedawnym spotkaniu najlepszej ligi w naszej galaktyce między Saint Louis Blues a Boston Bruins.

Bruins jeszcze pół minuty przed końcem meczu prowadzą 4:3, St Louis grają z przewagą jednego zawodnika w polu, gdyż chwilę wcześniej zdecydowali się na wycofanie bramkarza. Hokeiści z Bostonu przyczajają się więc we własnej tercji i czekają na kontrę. Krótko czekają. Przejmują krążek i mkną na pustą bramkę rywali, w zasadzie mogą już się cieszyć z wygranej. Chociaż nie, trzeba jeszcze strzelić gola, albo przynajmniej nie stracić...



Ten szczęśliwy pan nazywa się David Backes, hokeiści Blues wygrali ten mecz ostatecznie w rzutach karnych. I jak tu nie kochać hokeja?
Na koniec klasyka gatunku - Patrik Štefan z Dallas Stars w roli ofermy, Ales Hemsky z Edmonton Oilers w roli bohatera.

wtorek, 20 stycznia 2009

Tomasz Stolpa: Jeśli dziś jest wtorek, to gram w Azerbejdżanie

Jeśli wybierasz się w podróż, niech to będzie podróż długa,
wędrowanie pozornie bez celu, błądzenie po omacku,
żebyś nie tylko oczami, ale też dotykiem poznał szorstkość ziemi
i abyś całą skórą zmierzył się ze światem


Zbigniew Herbert "Podróż"


Tomasz Stolpa to postać w polskim futbolu wyjątkowa. Jego wyjątkowość nie polega tylko na tym, że właśnie został pierwszym Polakiem w historii ligi Azerbejdżanu, niespełna 26-letniemu Stolpie udało się coś więcej. Dziesiąta drużyna azerbejdżańskiej ligi, FK Qäbäla będzie jego siódmym klubem w ciągu 4,5 roku. To stawia pana Tomka w absolutnej czołówce najczęściej zmieniających pracodawcę naszych kopaczy.
Cofnijmy się jednak do tyłu (swoją drogą trudno cofać się gdzieś indziej). Tomasz Stolpa jest wychowankiem Zagłębia Sosnowiec. Latem 2004r, tuż po awansie ze swoim macierzystym klubem na zaplecze Ekstraklasy postanowił spróbować swoich sił za granicą. Z ofertą kontraktu zgłosiła się całkiem solidna norweska drużyna, Tromsø IL. Transfer do Norwegii oznaczał dla Stolpy spory awans sportowy - miał walczyć z nowymi kolegami o promocję do europejskich pucharów. Niestety w ciągu pół roku udało mu się wystąpić w zaledwie dwóch spotkaniach, w których nie strzelił żadnej bramki. Koledzy grali jednak na tyle dobrze, że Tromsø zajęło w lidze 4. miejsce, co oznaczało awans do Pucharu UEFA w sezonie 2005/06, czyli tak jakby pan Tomek też awansował. Zimą 2005r któryś z Norwegów pomyślał perspektywicznie i postanowiono wypożyczyć Stolpę, aby Polak mógł zebrać niezbędne ogranie, potem miało być już tylko lepiej - od lata gra w lidze norweskiej i Europie!
Jego nowym klubem stał się belgijski drugoligowiec, V.C. Eendracht Aalst 2002. Półroczny bilans występów w Belgii - 4 mecze, 0 goli, a Eendracht od nowego sezonu grało już w 3. lidze. Te osiągnięcia prawdopodobnie nikogo w Tromsø nie powaliły na kolana, dlatego też zamiast o grze w Pucharze UEFA mówiło się o kolejnym wypożyczeniu, tym razem do Szwecji. Ostatecznie Stolpa został jednak w Norwegii, oglądając występy swojej drużyny m.in. przeciwko AS Roma czy RC Strasbourg. W ciągu następnego roku pan Tomek zagrał w Tromsø ledwie w trzech meczach i po raz kolejny nie zapisał na swoim koncie żadnego trafienia. Jakby to zebrać w całość, to w ciągu pierwszych dwóch lat zagranicznych wojaży jego bilans to 9 meczów i 0 bramek, a przecież Stolpa (przynajmniej w teorii) jest napastnikiem.
Pan Tomek latem 2006r z rocznym poślizgiem trafił do Szwecji i podpisał kontrakt z trzecioligowym Enköping SK. 4 bramki w 14 występach znacząco pomogły jego drużynie, w efekcie czego Stolpa mógł się cieszyć z drugiego w życiu awansu do drugiej ligi. Dobra gra w Szwecji zaowocowała transferem do pierwszej ligi, do Gefle IF. Tam jednak zobaczyliśmy norweskie deja vu - półtora roku, 6 meczów i tyle samo goli co w Norwegii i Belgii.
Wiosna zeszłego roku okazała się być jednak przełomowa w życiu pana Tomka - to właśnie wtedy Stolpa postanowił zacząć przecierać szlaki kolejnym pokoleniom polskich kopaczy. Pierwszym krokiem był wyjazd na Islandię, gdzie został piłkarzem Knattspyrnudeild Ungmennafélag Grindavíkur (przyznaję bez bicia, że nie wiem jak to przeczytać). I tu pojawia się pierwsze, pionierskie osiągnięcie - Stolpa został co prawda drugim Polakiem w tamtejszej lidze, ale pierwszym, który zdobył bramkę. W całym sezonie w barwach Knattsryp Knattspyrnunelid islandzkiej drużyny osiągnął bilans 19 meczów i 4 goli.
Teraz czas na podbój Azerbejdżanu...no cóż, powodzenia Tomku!

czwartek, 15 stycznia 2009

Mała rzecz, a cieszy: Dario Silva wrócił!

Były piłkarz reprezentacji Urugwaju, Dario Debray Silva Pereira po blisko dwuipółrocznej przerwie powrócił na boisko. Dario wystąpił w charytatywnym meczu w urugwajskim Punta del Este, powrót był bardzo udany i okraszony dwoma trafieniami - jak za starych dobrych czasów. No może prawie. Dario Silva zagrał w tym spotkaniu z protezą na prawej nodze.

Kariera Dario Silvy została przerwana 23 września 2006r, gdy uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu. Lekarze zdecydowali wtedy, że konieczna jest amputacja prawej nogi od kolana w dół. Silva wcale jednak nie chciał rozstawać się ze sportem, skoro nie mógł grać w piłkę - zaczął trenować wioślarstwo. Jego celem stał się start w igrzyskach paraolimpijskich w Londynie w 2012r.
Póki co, ostatniej niedzieli Dario Silva wrócił do futbolu. Wrócił i strzelił od razu dwa gole. Oba trafienia zaliczył z rzutów karnych, pierwsze w trakcie regulaminowej gry, zaś drugie w konkursie jedenastek. Nieważnie kto z kim grał i nieważne jaki był końcowy wynik. Ważne czego dokonał Dario Silva.



PS Mała rzecz, a cieszy? Tym razem raczej wielka!

niedziela, 11 stycznia 2009

NBA: Ile czasu potrzeba, by uzbierać 6 fauli?

W NBA zdarzają się różne rzeczy. NBA ma różne rekordy. Za jeden z nich wziął się minionej nocy skrzydłowy Detroit Pistons, Amir Johnson. Amirowi zamarzyło się zostać najszybciej zdyskwalifikowanym za 6 fauli zawodnikiem w historii. W meczu przeciw Utah Jazz, Johnson uzbierał tę liczbę w czasie 8 minut i 19 sekund. Udało mu się? Oczywiście, że nie.

Wyczyn Johnsona jest niczym w porównaniu z tym, czego dokonał nieco zapomniany dziś Bubba Wells. Wynik Wellsa dopiero budzi szacunek - 3 minuty. Dodam, że wszystkie faule zaliczył na jednym zawodniku, a był nim...Dennis Rodman. 29 grudnia 1997r podczas meczu między Dallas Mavericks a Chicago Bulls, trener gospodarzy, Don Nelson zastosował słynną strategię "hack-a-Rodman". Polegała ona na faulowaniu Dennisa Rodmana, który znany ze swej słabej skuteczności miał pudłować rzuty wolne. Faulować go miał właśnie Wells, który swe zadanie wypełnił wręcz wzorowo. Niestety Nelson nie wziął pod uwagę jednej rzeczy - Rodman może jednak trafiać. 9 z 12 rzutów okazało się celnych, a Bulls wygrali spotkanie 111-105.
Najlepszą skalą wyczynu Bubby niech będzie fakt, że rekord pobity w tym spotkaniu miał aż 41 lat i należał do Dicka Farleya z Syracuse Nationals, który ustanowił go 12 marca 1956r. Bubba poprawił tamten wynik aż o 2 minuty.

Z kolei rekord play-offs należy od 23 maja 1999r do Travisa Knighta i wynosi 6 minut. Ówczesny center Los Angeles Lakers w 4. meczu półfinałów konferencji zachodniej przeciwko San Antonio Spurs faulował z częstotliwością jednego faulu na minutę. Co ciekawe w tym samym spotkaniu 6 fauli uzbierali również Rick Fox i...Kobe Bryant. Lakers przegrali wówczas serię 0-4, a Spurs pokonując jeszcze Portland Trail Blazers oraz New York Knicks zostali mistrzami NBA.

Johnsonowi pozostaje więc cieszyć się tylko (albo i aż) z rekordu sezonu. Jeśli Amir się nie zniechęci i dalej będzie walczył o pobicie najlepszego wyniku w historii, to mam dla niego radę: Niech odpuści osiągnięcie Wellsa - wyczyn Bubby jest nie do ruszenia. Łatwiej będzie mu z pewnością zaatakować rekord Knighta. Ale to dopiero w playoffs, do których zostało jeszcze tylko 97 dni...

piątek, 9 stycznia 2009

Boniek: Lato nie pisze do mnie SMS-ów, a Leo nie zajął nigdy 3. miejsca na mundialu

Dzisiaj na łamach "Polska The Times" ukazał się wstrząsający wywiad ze Zbigniewem Bońkiem. Mowa w nim o tym, że Grzegorz Lato nie odpisuje na SMS-y ze świątecznymi życzeniami oraz o padaniu na kolana ze spuszczonymi spodniami. Padaniu przed Leo i jemu podobnymi.

Zbigniewa Bońka zawsze będziemy pamiętać za trzy gole strzelone Belgom, niebanalne i często zaskakujące wypowiedzi oraz wąsa, którego zazdrościć nie musi mu chyba tylko Lech Wałęsa. Dziś nie będzie ani o tym pierwszym ani o tym ostatnim. Będzie o wywiadzie, którego udzielił "Polska The Times".
Boniek mówił w nim o kondycji polskiej piłki oraz o tym, że nie żałuje porażki w wyborach na prezesa PZPN. Mówił też o nowym szefie związku, niekoniecznie pochlebnie:
"Żeby jednak zarządzać taką korporacją jak PZPN, trzeba mieć w tym doświadczenie, odpowiednie predyspozycje, koncepcje rozwiązań i umiejętność ich realizacji. Lacie tego brakuje. On z zarządzaniem nie miał nic wspólnego. Po zakończeniu gry w piłkę był trenerem, zajął się polityką, a z kierowaniem firmą nie miał nic wspólnego."
Kiedy jednak rozmowa zeszła na temat minionych świąt, Boniek postanowił wytoczyć najcięższe działo:
"Czytałem w waszej gazecie, że Grzegorz mówił, że złożył mi życzenia. Nie przypominam jednak sobie, by dzwonił do mnie od czasu wyborów. Tego telefonu mi jednak nie brakuje. Dodam tylko, że nie odpisał nawet na mój SMS z życzeniami na święta."
Faktycznie, w wywiadzie udzielonym "Polska The Times" tuż przed świętami Lato mówił:
"Już przed wigilią do Zbyszka dzwoniłem. Życzyłem mu wszystkiego najlepszego i do zobaczenia. To jest mój przyjaciel."
I co? Nosek rośnie Panie Lato?

Druga część wywiadu nie była wcale gorsza. Pan Zbigniew odniósł się w niej do pytania, które zadał już sobie co drugi Polak: Co z tym Leo?
"Leo jako selekcjoner mi nie przeszkadza. Tylko śmiać mi się chce, jak słyszę jego nauki. Jaki to w nas drzemie potencjał. Że to niby na Euro mogliśmy zdobyć medal. A prawda jest taka, że gdyby nie Boruc, to trzy mecze przegralibyśmy po 0:4."
Aż strach pomyśleć co by było, gdyby w meczu z Belgią (a miało o tym nie być...) nie mógł zagrać Boniek.
Wracając do wywiadu - mimo, że panu Zbigniewowi trener Beenhakker zasadniczo nie przeszkadza, to nie można przecież jego ani innych obcokrajowców oceniać bezkrytycznie:
"Gdyby z Lechem awans wywalczył nie Smuda, ale Hiddink czy inny śmidink, od razu zrobilibyśmy z niego człowieka roku. Na kolana przed obcokrajowcami i to z opuszczonymi spodniami padamy, co mnie wkurza."
Niejeden by się wkurzył. Na koniec Boniek wziął w obronę polską myśl szkoleniową. Zrobiło się nieco refleksyjnie (ach ten mundial w Hiszpanii, ach ten mecz z Bel...miało nie być to nie będzie):
"Z tą naszą myślą szkoleniową nie jest tak źle jak Leo próbuje nam wmówić. Pielęgnujmy ją, poprawiajmy i nie wstydźmy się jej. Taki Antek Piechniczek zdobył z nami trzecie miejsce na świecie, a Leo do mundialu to z Holendrami nawet nie zdołał awansować."
Sama prawda - tradycja to rzecz święta i żaden śmidink nie będzie nam mówił co jest dobre a co złe! A w ogóle to jest moja piaskownica i to ja się tutaj bawię!

niedziela, 4 stycznia 2009

Get a penalty or dive trying: Ruben Baraja nurkiem. Oficjalnie

Co łączy Cristiano Ronaldo, Didiera Drogbę, Alberto Gilardino i Rubena Baraję? Do wczoraj prawdopodobnie tylko tyle, że wszyscy są piłkarzami. Od wczoraj wiąże ich jednak coś więcej - Ruben Baraja wszedł do elitarnego grona nurków. Trzeba przyznać - było to naprawdę spektakularne wejście.

W 33. minucie wczorajszego spotkania hiszpańskiej La Liga między FC Valencią a Atletico Madryt Ruben Baraja upada w polu karnym gości. Sędziujący ten mecz Rodriguez Santiago ani chwili się nie waha, wskazuje na "wapno" i częstuje żółtą kartką Raula Garcię, który na jej widok musiał odetchnąć z ulgą - mógł przecież dostać czerwoną.



Tak się zastanawiam, czy Baraja zna historię o Kalim i jego krowie. Po tym, jak kilkanaście minut później Ruben odepchnął w polu karnym Kuna Agüero i wyglądał na zdziwionego, że w zasadach gry w piłkę nożną istnieje w ogóle przepis o rzucie karnym stawiam, że raczej nie zna.



Można oczywiście mówić, że nurkowanie jest złe, że to zwykłe oszustwo, trzeba to wyplenić itd., moim zdaniem jednak należy się z tym po prostu pogodzić i zacząć to traktować jako jedną z umiejętności piłkarza. Taką, którą się ćwiczy od najmłodszych lat, czasem nawet zaskakująco młodych.

piątek, 2 stycznia 2009

Panowie, chyba czeka nas bura w szatni. W jakiej szatni?! Wy nigdzie nie idziecie!

Jak musi się czuć trener, gdy jego zespół przegrywa do przerwy 4:0? Musi być po prostu wkurzony. Piłkarze w takich momentach zdają sobie sprawę, że w szatni raczej nie czekają na nich ciepłe słowa. W przerwie meczu z Manchesterem City, zawodnicy Hull żadnych pochwał w szatni na pewno nie usłyszeli. Przede wszystkim dlatego, że nawet do niej poszli.

Podczas niedawnego spotkania Premier League między Manchesterem City a Hull City, trener gości, Phil Brown był tak poirytowany grą swoich podopiecznych, że postanowił użyć innych niż zwykle technik motywacyjnych. Zamiast zejść do szatni i tam zrugać piłkarzy, kazał im zostać na boisku pod sektorem zajmowanym przez kibiców Hull, gdzie następnie wygłosił płomienną przemowę.


Pomogło? Tym razem nie, Hull ostatecznie przegrało mecz 1:5. Jeśli więc miało to przynieść skutek porównywalny ze słynną suszarką Alexa Fergusona to niestety nie udało się. Ale co tam, nie takich trenerów-motywatorów świat już widział.


Można powiedzieć: ”Jaki kraj, tacy motywatorzy”, ale ja tego nie powiedziałem, nie mówię i nie mam zamiaru powiedzieć.